Władcy Nocy – historia Isthvana
Władcy nocy to klimatyczna gra o wampirach, pełna strategii i współpracy członków Rodziny nieśmiertelnych krwiopijców, którzy próbują przejąć władzę nad miastem. Dziś historia zabójczego Ishtvana – władcy magii, iluzji i wiedzy tajemnej. Czy wojsko da mu radę?
Historia Isthvana
Jakby nie patrzeć, pomyślał sierżant, było aż nadto sygnałów ostrzegawczych. Słyszeli opowieści miejscowych. Zamek jest nawiedzony, mówili. Zamieszkany przez potwory. Pan na włościach to sam diabeł, wąpierz, nieumarły. Zamek jest przedsionkiem piekieł, a nikt, kto się tam zapuścił, nigdy nie wrócił. Wystarczyły dwie noce w zamku, by sierżant uwierzył we wszystko. Ale jemu udało się wydostać. Czuł na skórze ciepło słońca i powiew świeżego powietrza. Schodził trawiastym zboczem, kierując się ku namiotowi generała, i przez moment uwierzył nawet, że to wszystko było jedynie koszmarem.
Trzy dni wcześniej.
– Sierżancie – rzekł generał – miejscowi mówią, że w zamku przetrzymywanych jest kilku mieszkańców. Weź tuzin ludzi i przeszukajcie te ruiny. Wygońcie stamtąd każdego, kto się tam znajduje. Jeżeli będą stawiać opór, poinformujcie ich, że w razie potrzeby zamierzam, ku chwale kajzera, zrównać zamek z ziemią ogniem artyleryjskim. Głupiec zażartowałby, że generał wierzy w zabobonne bajania o ghulach i potworach. Nadgorliwiec zakwestionowałby zasadność niszczenia opuszczonej średniowiecznej twierdzy o znikomym znaczeniu strategicznym. Paranoik pewnie doszukiwałby się w działaniach tajemniczych doradców generała jakichś ukrytych motywów. Ktoś przesądny obawiałby się przekraczać próg złowrogiego zamku. Ale sierżant nie był żadnym z nich, trzymał więc język za zębami. Zasalutował, po czym obrócił się z gracją na pięcie.
– Sierżancie?
– Słucham?
– Jeżeli z jakiegokolwiek powodu nie wrócicie w przeciągu trzech dni, i tak wydam rozkaz ostrzału.
Do zamku weszło dwunastu żołnierzy pod dowództwem sierżanta. Starał się nie traktować tej liczby jako złego omenu. Początkowo myśleli, że miejsce jest całkiem opuszczone. Zewnętrzne zabudowania były zapuszczonymi ruinami, porzuconymi najwidoczniej od wielu lat. Puste okiennice wyzierały na nich, gdy oddział przemierzał pierwszy dziedziniec. Siedzące na blankach kruki pokrakiwały, niewiele sobie robiąc z obecności wojskowych.
Potem zaczęli natrafiać na sceny żywcem z koszmaru. Opustoszałe więzienie, rząd niezliczonych klatek z ciężkimi kajdanami wmurowanymi w każdą ścianę. Jak wielu nieszczęśników wywleczono z wioski i przytargano do tego odludnego aresztu? I gdzie się teraz podziewali? W rozpadającej się wieży, której najwyższe piętro otwierało się na przestwór nieba, znaleźli komnatę w pełni pokrytą dziwnymi, zdającymi się ciągle falować i obracać glifami i runami. Nawet najsilniejszych z nich dopadały mdłości po ledwie kilku minutach w pokoju, a gwiazdy widoczne z wieży po zapadnięciu zmierzchu nie przypominały żadnej konstelacji widocznej na ziemskim nieboskłonie. W samej twierdzy aresztowali dwójkę służących : starszego mężczyznę oraz starszą kobietę. Obydwoje szarpali się jak dzicy, gdy żołnierze wywlekali ich z kuchni . Wyrywali się i drapali wszystko wokół, jednak cały czas milczeli. Gdy sierżant chciał ich przesłuchać, okazało się , że żadne z nich nie ma języka.
Pierwszą noc żołdacy spędzili w ogromnej bibliotece, znajdującej się na drugim piętrze twierdzy, po brzegi wypełnionej tysiącami oprawionych w dziwną skórę ksiąg. Przewertowali kilka tomów, przerażając się ich zawartością. Powyrywali z ksiąg przeklęte stronice i wrzucili je do kominka, a chwilę później złowróżbny chłód panujący w zamczysku ustępował trzaskającym w palenisku płomieniom. Jeden po drugim, z wyjątkiem wyznaczonych wartowników, zapadli w sen. Sierżant wybrał na miejsce spoczynku masywny fotel koło kominka.
Gdy się przebudził, ujrzał stojącego przy palenisku nieznajomego. Był to wysoki mężczyzna o skórze tak bladej, że zdawał się być istotą powstałą z dymu. Jego oczy były jak rozjarzone iskry, czerwone niczym ognie piekielne. Był wykwintnie odziany, a w ręku trzymał przyozdobioną srebrną czaszką laskę.
– Jestem Ishtvan, pan na tych włościach. Widzę, że sami się już rozgościliście. Gdybyście nie pojmali mych sług, kazałbym przygotować dla was ucztę przekraczającą wszelkie marzenia. Moja spiżarnia pełna jest mięsiwa – rzekł mężczyzna z uśmiechem, który jawił się sierżantowi jako tama wstrzymująca wzbierającą falę czystej furii, mrocznej i zimnej niczym najciemniejsze głębiny oceanu. Wojskowy zastanowił się przez chwilę, jakie to mięso może znajdować się w spiżarni. Pomyślał o opowieściach dotyczących uprowadzonych wieśniaków, o rzędach klatek, na które trafili za stróżówką, a wnioski przytłoczyły go bardziej niźli ołów.
– Dostałem rozkaz przeprowadzenia ewakuacji tego zamczyska – odparł sierżant. –W imieniu kajzera.
– A ch, myślę, że jesteś tu z rozkazu kogoś zupełnie innego. Kogoś, kto chce zniszczyć mnie i moje dzieło.
– A jakież to dzieło?
– Wspaniałe – odrzekł z uniesieniem Ishtvan – do którego przygotowywałem się w Scholomance, szkole samego diabła pod jeziorem, oraz badając grobowce Egiptu i Mezopotamii. Rozprawiałem z panami otchłani i widziałem, co skrywają płomienie piekieł. Zwycięstwo jest na wyciągnięcie ręki. Nie powstrzymają mnie. Wy, z całą pewnością, mnie nie powstrzymacie.
– Naprawdę? – odparł sierżant. Jego dłoń przeniknęła utkanego z dymu Ishtvana, sięgając po żagiew z ogniska. – A jeśli spalę tę bibliotekę, czy to Cię powstrzyma?
Uśmiech nieco przygasł. W tamie pojawiło się drobne pęknięcie.
– Opuśćcie to miejsce o brzasku, a oszczędzę was – warknął Ishtvan, po czym zniknął.
Świt wymalował niebo krwistą czerwienią.
– Sierżancie? – odezwał się jeden z żołnierzy. – Nie znaleźliśmy śladów jakichkolwiek pojmanych. Nie wydaje mi się, by w tych ruinach była jakakolwiek żywa dusza poza tą dwójką – powiedział wskazując na milczących służących.
– Szukajcie dalej – rozkazał sierżant. – Niech czworo ludzi ciągle stoi na straży biblioteki. – Biblioteka była ich kartą przetargową. Dopóki była w ich rękach, dopóki wszystkie te księgi były ich zakładnikami, byli bezpieczni.
Rankiem znaleźli schody. Cała góra zdawała się być siecią wydrążonych w skale tuneli, komnat i przejść. Żołnierze przynieśli z tego upiornego podziemia dwa komplety szczątków i położyli owinięte tkaniną wiązki na bruku dziedzińca.
– Pokażcie – rozkazał sierżant.
– To coś… to coś okropnego – uprzedził kapral. Kapral był weteranem wielu bitew. Razem z sierżantem nieraz przedzierali się przez błotniste, usiane lejami po pociskach pola, brodzili wśród wnętrzności towarzyszy wysadzonych przez artylerię lub rozszarpanych ogniem karabinów maszynowych, a nawet jego ręce drżały, gdy odwijał prześcieradło. Spalone ciało. Powykręcane kości. Czaszka, która mogła kiedyś być ludzka, ale zdawała się być stopiona i ukształtowana na nowo, a postrzępione ciało, przylegające do niej, nosiło ślady podobnej bezbożnej przemiany.
– Jak głęboko – zapytał powoli sierżant – biegną te tunele?
– Ciężko stwierdzić.
Możliwe, że zbyt głęboko, by ostrzał artyleryjski coś zdziałał.
– Szukajcie dalej.
Przez całe popołudnie natrafi ali na potworności skrywane w tunelach. Wojskowi zapuszczali się pod powierzchnię na kilka godzin, po czym wracali, złaknieni powietrza i rozpaczliwie potrzebując światła słonecznego, cali roztrzęsieni i bladzi. Wygłodniali, jakby nie było ich przez wiele dni. Wspominali o komnatach w głębi, o świątyniach nieznanych bóstw i o laboratoriach, gdzie rzeczy w słoikach szeptały między sobą. O szeptach w ciemności, namawiających do zapuszczania się głębiej. O kryptach i niepokojących grobowcach. Co najdziwniejsze, relacje poszczególnych żołnierzy różniły się. Jeden po drugim opowiadali sierżantowi, co widzieli, on zaś wysłuchując ich raportów, czuł się jak spowiednik. Każdy z nich opisywał inne koszmary. Nie wiedział, czy jego ludzie naprawdę widzieli różne rzeczy, czy też byli tam na tyle długo, że pamiętali tylko ułamek swoich doświadczeń. Tej nocy posłał na dół sześciu ludzi. Tylko trzech wróciło. Tylko dwójka z nich żywych. Położył ciało kaprala obok zdeformowanych kreatur. Żaden z ocalałych nie pamiętał, nie potrafi ł powiedzieć, jak zginął . W swoich poplątanych zeznaniach twierdzili, że po prostu nagle zdali sobie sprawę z tego, że ciągną ze sobą ciało przez labirynt.
Pora na odwrót.
– Zanieście ciała do biblioteki – rozkazał sierżant – a następnie podłóżcie ogień. Spalcie to wszystko. Zabieramy się stąd.
Z rogu dziedzińca dobiegły dziwne dźwięki. Dwójka służących, dyszących i dławiących się. Dopiero po chwili zdali sobie sprawę, że tak się śmieją bez języków.
– Czy mamy też… – zapytał jeden z żołnierzy, mierząc z karabinu do upiornej pary.
– Nie. Tylko zwłoki.
Potem rozpętało się piekło. Kapral wstał z martwych, gdy przynieśli jego ciało do biblioteki. Zerwał się na nogi, z ogniem piekielnym w oczach i wyrastającymi z głowy rogami. Szponiastymi łapami rozerwał gardła dwójki niosących go żołdaków. Z nadprzyrodzoną szybkością rzucił się do przodu i zatrzasnął wielkie drzwi biblioteki, miażdżąc stopę trzeciego żołnierza, któremu nie udało się uciec na czas.
Wycofali się na dziedziniec. Bramy zamku były zamknięte i naznaczone upiornym, wymalowanym krwią symbolem. Mimo wszelkich wysiłków nie byli w stanie ich wyważyć. Zostali uwięzieni.
Drugiej nocy ocalali schronili się w jednej ze zrujnowanych wież. To była mała komnata, ale zostało ich niewielu i mogli się tam obronić przed rzeczami, które włóczyły się po dziedzińcu, i demonami, które wypełzły z ziemi. Niebo nad zamkiem przybrało barwę mieniącej się purpury, jakby cała góra pogrążyła się w głębinach oceanu i wszyscy tonęli.
Została piątka żołdaków. Pięciu ludzi plus sierżant.
– Sierżancie – odezwał się jeden z nich – ktoś tam jest.
Demony wyły i syczały, ale nie atakował sierżanta, gdy opuszczał schronienie. Przeszedł przez dziedziniec, maszerując z całą godnością , jaką był w stanie z siebie wykrzesać. Ktoś odważniejszy być może nie byłby tak wyraźnie roztrzęsiony. Ktoś sprytniejszy może znalazłby jakieś wyjście z tej sytuacji. Ktoś mądrzejszy zapewne nigdy by się tu nie zapuścił. Ale sierżant nie był żadnym z nich.Zasalutował. Tym razem uśmiech Ishtvana był pełen radości.
– Wygląda na to, że twoi ludzie znaleźli sobie nowe zajęcie jako moi bibliotekarze – rzekł wampir, kłaniając się. – Moje dzieło powstanie. Dzisiaj, z pomocą mej znajomości demonologii, mogę uczynić mymi podwładnymi garstkę śmiertelników. Lecz pewnego dnia cały świat będzie mój.
– Wrogowie , o których wspominałeś, oni cię powstrzymają. Wytropią i upolują.
– Ach, zapewne będą próbować. Ale oni się mnie obawiają. W końcu przysłali tu ciebie, zamiast pofatygować się osobiście.
– Mają działa. Z daleka obrócą to przeklęte miejsce w perzynę. Prosty ze mnie człek, panie. Nie mam pojęcia o demonach i duchach, ale wierzę w siłę korpusu artyleryjskiego Królewskiej Armii Węgierskiej.
Ishtvan mlasnął językiem.
– Kiedy mają zacząć ostrzał?
– Trzeciego dnia o świcie.
– Cóż więc – rzekł Ishtvan, unosząc laskę. – Jest takie powiedzenie : „powitaj nadchodzących, a pospiesz odchodzących gości”. Powinien pan już iść i to szybko.
– A moi ludzie?
– Och, zginą w męczarniach. Pożarci od wewnątrz i od zewnątrz. Podpaleni. Zjedzeni. Wyssani z krwi.
– Nie pozwolę, by spotkał ich taki los.
Koniec laski Ishtvana był ostry jak brzytwa. Pełnym gracji ruchem, Ishtvan wyciął jakąś pieczęć na gardle sierżanta.
– Ależ ja nie zamierzam cię oszczędzić.
Sierżant samotnie opuścił zamek o świcie i zszedł w dół zbocza, do znajdującego się u podnóża wojskowego obozu. Udał się prosto do namiotu generała. Generał był w środku, stłoczony ze swoimi doradcami.
– Sierżancie? Co masz do zaraportowania? – zażądał odpowiedzi.
– Wiadomość dla pana – odparł sierżant, a pieczęć na jego krtani zagotowała krew w jego żyłach i po chwili ani w namiocie , ani u podnóża wzgórza nie ostał się nikt żywy.
Władcy nocy
Każdym z wampirów przedstawionym w historiach będzie można zagrać już wkrótce. Zachęcamy do przyjrzenia się temu tytułowi!
Władcy nocy to gra kooperacyjna, w której wszyscy gracze walczą po tej samej stronie i razem zwyciężą lub poniosą porażkę. Wcielicie się w rolę członków wampirzego klanu, powoli odbudowującego swą minioną potęgę. Z pomocą swych sługusów będziecie walczyć przeciw agentom Inkwizycji, siać strach w ludzkich sercach urządzając polowania i tworzyć pieczęcie grozy w różnych dzielnicach miasta. A wszystko to w przygotowaniu do rytuału Krwawego Księżyca, który umocni wasze panowanie nad miastem i przypieczętuje jego los. Strzeżcie się jednak: im dłużej będziecie się przygotowywać do rytuału, tym trudniej będzie go przeprowadzić. Wrogowie depczą wam po piętach, a gdy już was znajdą, nawet wampiryczna magia ich nie powstrzyma.